Szła do pracy. Kochała ją, kochała robić to co robi. Za każdym razem kiedy wychodziła z domu miała sadysfakcję z tego,że zrobiła coś dobrego. Pomagała. Pomagała starszym ludziom. Potrafiła w domu spokojnej starości spędzać godziny. Sama nie miała dziadków, więc spędzanie czasu z nimi było dla niej czymś pięknym. Po prostu pięknym. To miejsce było jej całym życiem, ci ludzie byli dla niej całym życiem.
Była dumna z siebie, była dumna z tego, że dzięki jej ci ludzie nie są sami.
Kiedyś usłyszała te pare słów od umierającej kobiety, bardzo się z nią zżyła.
"Dziękuje, że dzięki tobie nie umieram w samotności"
Od tej chwili starała się być przy każdym umierającym. Te zdanie.. Te zdanie było dla niej piękne i na długo ulokowało się w jej pamięci.
I cierpiała gdy ktoś umierał, identyfikowała się ze wszystkimi, z jednymi mniej, z niektórymi więcej, ale kochała tych ludzi po prostu.
Jej życie prywatne.. No cóż, to było skomplikowane. Nie miała przyjaciół, życie oddała pracy, no i mieszkała z rodzicami. Życia uczuciowego nie miała. Po nieodwzajemnionej miłości w wieku 17 lat, zwątpiła w miłość. Była bardzo zakochana, kochała go. Kochała Federico. On nie odwzajemnił tego uczucia. Dla niego zawsze była tylko przyjaciółką. Dla niego liczyła się tylko i wyłącznie Ludmiła, która i tak go zostawiła. On się oszukał, a ona cierpiała. Nadal cierpi, te wydarzenia wyrobiły w niej "traumę" na całe życie. No cóż, była bardzo delikatna.
Ale to w końcu ona, Violetta.
***
Szła radośnie przez ulice Buenos Aires. Kochała swoje życie,kochała siebie.
Nie, nie była samolubną, pustą dziewczyną. Po prostu jest pozytywnie nastawiona do siebie, do życia.
Tak bardzo się zmieniła. Kiedyś była zakompleksioną, smutną dziewczyną. Nagle w jej życiu nastąpił przełom. Odnalazła przyjaciela, wspaniałego przyjaciela. To on udowodnił jej,że jest ładna i ma szansę na szczęśliwe życie. Że ma szanse? Nie. Gdy się po prostu uśmiechnie i uwierzy będzie mieć wspaniałe życie. To on nauczył ją pozytywnego patrzenia na świat i ,że nie powinna przejmować się uwagami ludzi. Bo "ludzie, którzy cię komentują albo ci zazdroszczą, albo są podli i próbują niszczyć życie każdemu".
A ty musisz być ponad to i mieć gdzieś takie osoby. Leon pomógł jej przestać się nad sobą użalać, za co jest mu bardzo wdzięczna i są przyjaciółmi aż do dziś.
Popatrzyła w prawo, ujrzała przytulającą się na ławce pare. Uśmiechnęła się do nich. Cieszyła się szczęściem ludzi. Ona sama nie miała chłopaka. Nie, nie można powiedzieć,że nie miała powodzenia, bo miała. Tyle,że ona czuła,że nie jest gotowa na związek,więc od razu odrzucała każde zaloty, nie było jej z tym źle. Nie potrzebowała miłości, wystarczała jej rodzina i przyjaciela.
Póki co, tak.
***
Stał przed drzwiami swojego mieszkania, popatrzył w prawo gdy usłyszał krzyk, mrożący krew w żyłach ton, głos kobiety. Wiedział,że to głos Camili, jego sąsiadki. W pierwszym momencie miał zamiar to zlekceważyć, nigdy nie miał z nią dobrych kontaktów i jakoś nie widziało mu się angażować w życie tej dziewczyny. Jednak coś go zatrzymało, w głębi duszy bał się,że coś jej się stanie. Chociaż co go to obchodzi? Pewnie znowu się zachlała, wiedział jaka ona jest i odczuwał skutki jej zachowania. Porozbijane butelki pod jego mieszkaniem, pełno pijanych ludzi w tym bloku. Jednak ze zwyczajnej życzliwości i z resztą delikatnej ciekawości zapukał do drzwi. Czekał pare sekund, żadnej reakcji. Wbrew pozorom, zaniepokoił się. Puka po raz kolejny, znowu to samo. Zaczął walić w drzwi.
-Torres!- krzyknął. Do jego uszu doszedł kolejny krzyk.-Camilla! Otwieraj!
Dziwił się tym co teraz robi, nigdy nie pomyślał,że będzie się o nią bać, o nią. A wczoraj jeszcze na nią się darł, znowu przyszła z tym swoim przyjacielem, byli totalnie wstawieni.
Nagle coś mocno szarpnęło drzwi, stał w nich masywny mężczyzna, był wyraźnie zły. Nie zdążył się przypatrzeć jego twarzy, facet go popchnął i wyszedł z bloku.
Maxi wszedł do jej mieszkania, napoczątku się wahał się, jednak po chwili jego krok zrobił się pewniejszy. Rudowłosa dziewczyna siedziała na kanapie. Od razu rzuciły mu się w oczy jej łzy.
-Co jest Torres? - powiedział stając od niej pare metrów.
Podniosła głowę, dopiero teraz go zobaczyła. Wytarła łzy i wstała.
- A ty tu po cholere?- wycedziła. To niesamowite jak w jednej chwili może się zmienić. Przed chwilą płakała, a teraz jej oczy wypełniły się wrogością. Tak bardzo go nienawidziła? Oczywiście nie zależało mu na jej sympatii, ale i tak się zdziwił.
-Dobra, niespecjalnie mnie obchodzi twoje życie, ale wolę wiedzieć co się dzieje w bloku, w którym mieszkam.- od zawsze chciał mieć wszystko pod kontrolą, przy tym był dość wcibski.
- Tu nic się nie dzieje! Skoro masz zamiar odgrywać jakże pomocnego sąsiada to wyjdź stąd , bo tracisz czas!- krzyknęła. I on wtedy zrozumiał,że nic z niej wyciągnie. Szedł w kierunku drzwi.
-Przepraszam.- wyjąkała. Odwrócił się i uśmiechnął do niej.
Wtedy jeszcze żadne z nich nie było świadome tego,że te słowo wszystko zmieni.
I oto rozdział drugi :)
Mam nadzieję,że się spodobał i czekam na pierwsze komentarze, które na pewno mnie zmotywują do dalszego pisania.
No i witam szanowną Panią Zuzię.
OdpowiedzUsuńMatko, jaki Ty masz talent. Od zawsze wiedziałam, że jesteś utalentowana, ale no... trzeba przyznać, że cały czas się rozwijasz.
Masz genialny pomysł. Moje kochane Caxi, przeurocze.
Ja wiem, że oni się zejdą, no wiem to.
Wera-myślenie poziom hard XD
Kocham twoją twórczość, kocham Twoje opowiadanie, kocham wszystko co Twoje.
Na pewno będę czytała.
Cieszę się, że wróciłaś. Bardzo!